Type and press Enter.

Dlaczego w Afryce nie podróżuję nocą

To było tak… Wylądowaliśmy w Harare, stolicy Zimbabwe, późnym wieczorem, po 21. Zanim przeszliśmy bramki ze stemplami i odebraliśmy bagaże, zrobiło się wpół do jedenastej. Nasz hotel odmówił wysłania po nas samochodu, co odrobinę mnie zdziwiło, ale co tam, nie pierwszy raz i nie ostatni nie mam własnego transportu.

Przed terminalem stał rząd taksówek, złapaliśmy dwie pierwsze, jak zwykle uprzednio negocjując cenę z uwzględnieniem taryfy nocnej i narzutem dla białego. Wrzuciliśmy bagaże, rozsiedliśmy się na miejscach i z wolna ruszyliśmy w kierunku centrum.

Drugi samochód zniknął mi z lusterka po kilku minutach, droga ciemna że oko wykol. Latarnie stały wzdłuż, ale prądu jak zwykle brak. Przez okna wpadał zapach Afryki, buszu i walających się na poboczach śmieci.

Kierowca drugiego samochodu zwolnił z niewiadomego powodu. W ciemności coś huknęło i szyba od strony pasażera rozpadła się na tysiąc kawałków, obsypując drobinami szkła wszystkich w środku. Krzyk, strach, zamieszanie. Przez okno wpadają czyjeś ręce, łapiąc plecak leżący na kolanach i znikają tak szybko, jak się pojawiły. Kierowca zamiast docisnąć gaz do podłogi, zatrzymuje się i wysiada. Napastników już nie ma.

W plecaku Aśki, jego właścicielki, był profesjonalny sprzęt foto Canona za trzykrotność wartości mojego samochodu. Portfel. Dokumenty. Książeczka szczepień. Paszport.

Gdybym pracował dla „Gazety Wyborczej”, pewnie w tym momencie powinienem już wysyłać alarmistyczne informacje prasowe, iż „polski dziennikarz napadnięty, obrabowany w dzikim, niedostępnym Zimbabwe”, ale nie pracuję, więc mogę na chłodno przeanalizować co się stało i jak się ustrzec takiej sytuacji na przyszłość.

Żeby było jasne – Zimbabwe nie jest niebezpiecznym krajem, wręcz przeciwnie. Na afrykańskie standardy jest über-bezpieczne, np. w porównaniu z Nigerią, RPA czy Kenią. Mieliśmy z jednej strony pecha, bo taki napad to sytuacja nad wyraz rzadka. Z drugiej nie mieliśmy wyjścia. Hotelowy transport się nie pojawił, więc alternatywą było spanie na lotnisku. Taryfy były racjonalnym wyborem.

Nie było rozsądne jechanie nocą. Pytanie, czy mieliśmy wybór. Nie. Od niedawna bezpośrednio do Zimbabwe lata KLM, jako jedyna europejska linia, a nie – jak wszystkie inne – przez Jo’burg lub Nairobi. Ląduje późno i tsotsi, uliczni rabusie, wyniuchali okazję. Rozwiązanie: zawsze mieć załatwiony wcześniej transport. Taryfiarz był na bank współsprawcą, bo nikt normalny w takiej sytuacji nie zatrzymałby się i wysiadł, ryzykując kulkę.

Ja generalnie nie jeżdżę w Afryce po nocy, to był pierwszy raz od bardzo dawna. Nie ze strachu przed napadem, a przed kiepskimi drogami, dziurami w jezdni, kamieniami zostawionymi na środku w roli trójkąta ostrzegawczego, maniakami bez prawa jazdy i przebiegającymi przez drogę zwierzakami. To jedna z moich stałych zasad i – jak widać – niegłupia.

Nie było rozsądne ze strony Aśki schowanie wszystkich wartościowych rzeczy do jednego plecaka. Dywersyfikacja, zawsze to powtarzam. Podzielcie pieniądze i schowajcie w różnych miejscach. Dokumenty i paszport zawsze miejcie przy sobie. ZAWSZE. Ja je wożę w kieszeni wewnętrznej, podobnej do tej. Przy ciele, pod spodniami, non-stop. Paszport w środku zamykam dodatkowo w plastikową torebkę strunową, żeby go ustrzec przed przepoceniem. Żadnych saszetek na szyję, żadnych „nerek”. Tylko dokumenty w gaciach, to jedyna pewna metoda.

Z paszportem nie rozstaję się nigdy, nawet gdy śpię w terenie, mam go ze sobą w śpiworze. Ksero mojego paszportu ma w swoim plecaku mój towarzysz. Dodatkowo rozdzielam zawsze paszport i drugi dokument tożsamości, właśnie dlatego, żeby uniknąć sytuacji, w której nie mam żadnej możliwości potwierdzenia tożsamości. Jakiś dodatkowy dokument trzeba mieć, bo przydaje się w wielu różnych sytuacjach.

I na koniec – jeśli mam w podręcznym plecaku coś cennego, to nie kładę go na półce w autobusie, nie trzymam na kolanach, nie wieszam na oparciu krzesła. W samochodach wożę go POD nogami, w autobusach praktycznie leżę na nim, przełożywszy wcześniej rękę lub nogę przez pasek plecaka tak, żeby nie dało się go prosto wyrwać. W terenie cenne rzeczy trzymam w śpiworze, w nogach. Hotelom (zwłaszcza takim, w jakich śpię), nie ufam, więc nie zostawiam nic cennego w pokoju.

Wielu moich znajomych uważa, że mam paranoję. Ale wiecie co? Jeszcze nikt mnie nigdy w podróży nie okradł.

 

PS. Sprzęt zniknął bezpowrotnie, podobnie paszport. W Zimbabwe nie ma polskiej ambasady (a ta z RPA dała ciała na całej linii), natomiast jest konsul honorowa, która dokonała niemożliwego i wywieźliśmy Aśkę z kraju na zimbabweńskim TTD (temporary travel document), co graniczy z cudem. O dokumentach awaryjnych więcej następnym razem.