Type and press Enter.

Utrata paszportu

…czyli druga część mini-poradnika o tym, co zrobić w takiej sytuacji.

Utrata paszportu to najgorsze, co może się Wam przydarzyć w podróży. No, może z wyjątkiem inkarceracji, zwłaszcza w wyniku nieporozumienia ze stróżami prawa, iż „twierdziła, że ma osiemnaście lat!”.

Gdy nie masz paszportu, nie masz prawa do niczego, nie ma Cię. W przypadku dowolnego kryzysu jest to sytuacja dramatyczna.

Procedura, którą Wam zaproponuję nie jest chyba do końca zgodna z prawem, ale wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych środków, a to jest metoda najbardziej skuteczna.

 

Pierwsze co robicie, to idziecie na posterunek policji. Obojętne, czy posialiście paszport podczas libacyjnego rozentuzjazmowania, czy wpadł do ścieku, czy zniknął w hotelu w niewiadomych okolicznościach – mówicie, że go ukradli. Najlepiej w tłumie w autobusie. Ktoś sięgnął do kieszeni, porwał go i przepadł, zanim się zdążyliście obrócić. Widzieliście tylko czerwoną koszulkę i ciemne włosy. Nie, nie pamiętacie która to była linia. Tak, gdzieś w centrum, przy jakimś parku. Na policję przyjechaliście taksówką, strasznie zdenerwowani, więc nie wiecie w sumie gdzie.

 

Nie leży w Waszym interesie podawanie szczegółów nieistniejącego przestępstwa, bo jeśli ktoś się w tym połapie, wpadniecie w jeszcze większe kłopoty. Na szczęście takie pospolite kradzieże nie spędzają za bardzo snu z powiek policji w żadnym kraju, więc funkcjonariusze przyjmą zgłoszenie, ze znudzoną miną wypiszą raport i wrzucą go na kupę tysiąca identycznych, żeby nigdy do niego nie wrócić.

 

Od policji oczekujecie tylko jednego: zaświadczenia z listą rzeczy zaginionych („stolen property list„), potwierdzenia, że paszport został skradziony. Dlaczego lepiej, żeby było to w wyniku kradzieży niż zgubienia? O tym później. Zaświadczenie ma mieć pieczątkę i podpis, jak również numer referencyjny sprawy. Jednopunktowa lista („paszport”) wygląda podejrzanie, więc zgłaszacie „saszetka, a w niej – 100 USD, zdjęcie rodzinne, paszport, ozdobna zapalniczka i okulary przeciwsłoneczne wartości 50 USD”.

Macie już w ręku pierwszy dokument, który Was uratuje z opresji. Niewiele z nim jeszcze można zrobić, ale dobre i to.

W pierwszym ruchu robicie kopię tego dokumentu (policja zresztą powinna Wam dać od razu ze dwie kopie na wszelki wypadek). Ksero trafia w jakieś bezpieczne miejsce. Teraz jedziemy do Urzędu.

 

Pół biedy, jeśli w danym kraju jest polska ambasada. Wtedy nie rzucając się zanadto w oczy, nie przechodząc na czerwonym i nie obrażając policjantów, zmierzacie ku niej, i podajecie personalia. Konsul sprawdzi tożsamość w bazach i rzuci okiem na listę osób poszukiwanych, a upewniwszy się, że nic nie stoi na przeszkodzie, po dwóch czy trzech dniach wyda Wam paszport tymczasowy, z którym można wrócić do kraju i który ma taką samą moc, jak normalny.

Gorzej, gdy w kraju nie ma polskiej ambasady ani konsulatu, a najbliższa jest u sąsiada, za granicą, którą trzeba jakoś pokonać. W takiej sytuacji metod jest kilka i trzeba od razu jechać ze wszystkimi na raz.

 

Po pierwsze – rozpaczliwy telefon do ambasady, że ukradli, pobili i olaboga, strach, płacz i zgrzytanie zębów. Ambasada zażąda pewnie potwierdzenia tożsamości, więc kurierem (czasem, przy placówkach, które bohatersko wyszły już z epoki telegrafu również mailem) trzeba będzie im wysłać ksero dowodu lub paszportu (jeśli przed wyjazdem je zrobiliście, jak do znudzenia radzi wujek Tomek), kopię potwierdzenia z policji, wydruk biletów lotniczych i wszystko inne, co może być przydatne. Jeśli traficie na normalnych urzędników, odeślą Wam kurierem paszport tymczasowy na wskazany adres. Jeśli nie, czeka Was kołowrót z wzajemnym przysłaniem dokumentów, który może potrwać parę tygodni.

 

Po drugie – zdobycie ETD (Emergency Travel Document) lub TTD (Temporary Travel Document), w zależności od kraju. Wystawiają go różne instytucje w różnych miejscach. Czasem wszelakie Immigration Offices, czasem miejscowy MSZ lub MSW, czasem jeszcze inne, jeszcze bardziej lokalne biura. ETD/TTD zawiera zdjęcie paszportowe delikwenta, jego własnoręczny podpis i poświadczenie o jego przynależności państwowej. I tu ponownie – jeśli macie przed sobą ludzkiego urzędasa, zadowoli się dowodem osobistym lub kopią paszportu. Jeśli nie – będzie oczekiwał potwierdzenia z ambasady, że jesteście obywatelami RP.

 

I tu właśnie się wyjaśnia, czemu lepiej jest zostać okradzionym niż zgubić paszport po pijaku. Z urzędnikami wszystko odbywa się na poziomie zdobycia zaufania i sympatii, i przyda Wam się każda przewaga, jaką możecie uzyskać. Smutny, skrzywdzony, okradziony biedny student z Europy to niezły początek. Nie zawadzi też „okrwawiona” ręka na temblaku, która ucierpiała w starciu z brutalnym napastnikiem, przerażone, płaczące blond-dziewczę, które chce jak najszybciej wrócić do domu i wszystkie inne patenty, które dacie radę wymyślić. Jeśli tylko jesteście w stanie odegrać to przekonująco, nie ma się nawet co zastanawiać.

 

Trzecia strategia to uderzenie na ambasady innych państw UE. Warto się przelecieć po kilku w poszukiwaniu współczującego konsula, który może gdzieś zadzwoni, może ma znajomych w polskim MSZ, może jest w stanie wystawić holenderski (niemiecki, czeski…) TTD albo cokolwiek innego, co Wam pomoże. Wbrew temu, co usłyszycie, ambasady mają wiele możliwości, żeby Wam pomóc, więc przy sporej dozie szczęścia możecie naprawdę polepszyć swoją sytuację.

 

Po zdobyciu ETD/TTD jest jeszcze jedna bariera do sforsowania. Otóż teoretycznie dokument taki pozwala wsiąść do samolotu i wrócić do kraju, jak również przekroczyć granicę (co tam, czasem pozwala nawet podróżować przez okrągłych sześć miesięcy! Znam osobiście gościa, który przejechał na ETD trzy kraje, argumentując, że jedzie przecież w kierunku domu!). Teoretycznie. W praktyce bowiem linia lotnicza może odmówić przyjęcia na pokład pasażera bez paszportu. Oznacza to, że po pokonaniu ambasady, urzędników, miejscowego MSZ i funkcjonariusza policji polegniecie na złym humorze szefa lokalnego biura linii.

 

Najlepiej jest uprzedzić go o sytuacji, żeby nie został postawiony pod ścianą. Dzwonicie, umawiacie się, informujecie, patrzycie uważnie na reakcję. Jeśli nie widzi problemu, gitara. Jeśli się zaweźmie i zapowiada twardo, że do samolotu was nie wpuści, uruchamiacie wszystkie znane sobie kontakty. Ambasada naciska, polski oddział linii próbuje pomóc, znajomy „dziennikarz” dzwoni niby to prosząc o komentarz w sprawie, zatrudniacie lobbystów i poruszacie świat wielkiego biznesu. Facet musi się dać przekonać. Bo jak nie, to już tylko paszport tymczasowy. Lub zielona granica do kraju z naszą ambasadą… Ale o tym innym razem może?